Przez cztery lata Amerykanie podsłuchiwali sowieckich naukowców rozmawiających z urzędnikami o produkowanej broni. Zdobyta w ten sposób wiedza, była warta miliardy dolarów.

W wewnętrznej nomenklaturze Centralnej Agencji Wywiadowczej przedrostek CK w kryptonimie oznaczał, że operacja jest supertajna i dotyczy Związku Sowieckiego.

Taki przedrostek otrzymała Operacja TAW – program podsłuchu nadzorowanych przez KGB „bezpiecznych”, podziemnych kabli telekomunikacyjnych tajnej łączności rządowej. „Był to największy sukces CIA” – oceniał generał-major Oleg Kaługin, były szef wydziału K (kontrwywiadu) w Pierwszym Zarządzie Głównym KGB (wywiad zagraniczny). „Pluskwy założono w punktach, z których można było podsłuchać każdą rozmowę. Dosłownie każdą. Był to majstersztyk.”

Studzienka informacji

W latach 70. specjalistom z Departamentu Nauki i Techniki CIA udało się wykryć przebieg radiolinii łączącej Moskwę z ośrodkiem badawczym broni jądrowych i laserowych w miejscowości Krasnaja Pachra leżącej około 40 kilometrów na południowy zachód od Moskwy, niedaleko Troicka. Skonstruowano odpowiednie urządzenie podsłuchowe i przez kilka lat przechwytywano z powodzeniem rozmowy naukowców z urzędnikami resortów zajmujących się produkcją zbrojeniową. Pod koniec dekady obfite źródło informacji nagle wyschło. Urządzenia podsłuchowe zamilkły.

Dyskretne poszukiwania przyczyny wkrótce dały rezultat. W 1979 r. dowiedziano się, że pod Troickiem zbudowano tajną centralę łączności rządowej. Według moskiewskich źródeł CIA obsługiwała ona nie tylko ośrodek badań nuklearnych i sąsiadujące z nim laboratorium, w którym prowadzono eksperymenty z laserami, ale również nowoczesny kompleks biurowców Pierwszego Zarządu Głównego KGB w Jasieniewie i rozliczne dacze wysokich funkcjonariuszy partyjnych i rządowych w okolicznych lasach.

Emerytowani wysocy funkcjonariusze KGB sugerowali we wspomnieniach, że CIA udało się wprowadzić swojego agenta do brygad technicznych. Rozpoznał on układ kabli i wybrał najlepsze miejsca do założenia podsłuchów. Jedna z wersji amerykańskich głosi, że za sutą łapówkę otrzymano od inżyniera nadzorującego roboty kopię planów budowlanych. Według innej wersji – najbardziej wiarygodnej – kiedy zamilkła radiolinia, w Fort Langley zorientowano się, że łącza telekomunikacyjne przeniesiono pod ziemię. Wykorzystując szpiegowskie satelity KH-11 zaczęto szukać śladów nowego systemu telekomunikacyjnego między Troickiem a Moskwą. Trochę to trwało, ale na zdjęciach satelitarnych wykryto, że wzdłuż prowadzącej do Moskwy szosy są ślady rowu oraz charakterystyczne włazy do studzienek umożliwiających konserwację i naprawę kabli telekomunikacyjnych. Moskiewska placówka CIA uruchomiła swoje źródła i potwierdziła, że kable ułożone wzdłuż Szosy Warszawskiej łączą tajny instytut badań jądrowych z Moskwą.

W Fort Langley postanowiono podjąć ryzyko założenia podsłuchu. Ciężar zebrania informacji technicznych spadł na personel placówki moskiewskiej. Ostrożnie, by nie wzbudzić podejrzeń obserwatorów Siódmego Zarządu KGB, funkcjonariusze operacyjni i technicy CIA przejechali kilkakrotnie Szosą Warszawską i ukrytymi aparatami fotograficznymi Tessina wykonali serię zdjęć studzienek z zewnątrz. Udało się im nawet dostać do wnętrza i ustalić, co jest potrzebne by sprawnie podnieść i zasunąć pokrywę oraz jak głęboka jest deszczówka zbierająca się na dnie studzienki. Cennym ułatwieniem okazała się wbetonowana na stałe metalowa drabinka prowadząca do kabli, które były w ołowianych pancerzach wypełnionych gazem pod ciśnieniem (spadek ciśnienia po przebiciu pancerza wywoływał alarm), a na dodatek zaopatrzono je w cały system czujników wykrywających próby manipulacji.

Po dyskusjach w Moskwie wybrano studzienkę, którą uznano za najdogodniejszą do penetracji. Leżała blisko szosy i była przysłonięta biegnącym wzdłuż drogi rzadkim pasem drzew, których listowie dawało od maja do października jaką taką osłonę. Wadą lokalizacji było wzgórze oddalone o 2 kilometry otwartego pola, na którym stały budynki Drugiego Zarządu Głównego KGB (kontrwywiad i bezpieczeństwo wewnętrzne).

Cały zebrany materiał przesłano do Departamentu Nauki i Techniki CIA, gdzie w 1977 r. rozpoczęto prace nad zbudowaniem odpowiedniego urządzenia podsłuchowego. Budżet przedsięwzięcia nie miał ograniczeń.

Wspólnie z technikami agencji radio i kryptowywiadu (National Security Agency) specjaliści CIA skonstruowali unikalne „kołnierze”, które można było zamocować wokół kabla i rejestrować elektroniczne impulsy rozmowy telefonicznej lub korespondencji dalekopisowej, czy faksowej bez fizycznego naruszania przewodu, uruchamiania alarmu lub zostawiania jakichkolwiek śladów. Nagrane na kasety impulsy trzeba było jednak niepostrzeżenie „wyjąć” ze studzienki, dowieźć do ambasady, a potem przesłać pocztą dyplomatyczną do USA dla odkodowania. Taka ewakuacja nagrań nie była prosta i w tajnym ośrodku szkoleniowym CIA Camp Peary w stanie Wirginia, zwanym potocznie „Farmą”, zbudowano model studzienki, w którym bardzo rygorystycznie szkolono oficerów wybranych do prowadzenia Operacji TAW w Moskwie.

Szczyt szpiegowskiej techniki

Pierwszy „kołnierz” założył wiosną 1981r. Jim Olson z moskiewskiej placówki CIA, przeszkolony przez Biuro Służby Technicznej (Office of Technical Service). Przygotowywał się do tej operacji od lata 1979 r. badając cierpliwie lokalne warunki terenowe, ucząc się sowieckich zachowań i zwyczajów oraz przyzwyczajając sowieckich obserwatorów do „rutynowych” rodzinnych wyjazdów na piknik w podmoskiewskich lasach.

W chłodny, ale słoneczny wiosenny dzień, Olson wyjechał familijnym minibusem z żoną i dziećmi na piknik, a kiedy ustalił, że nie są śledzeni, oddalił się od rodziny, przebrał w ciuchy przeciętnego moskwianina i z wytartym plecakiem na ramieniu wrócił transportem miejskim do Moskwy. W plecaku miał 17 kilogramów urządzeń stanowiących szczyt szpiegowskiej techniki, na które wydano ponad 20 mln USD. Przesiadał się kilkakrotnie i pewny, że nie ma ogona dotarł w pobliże studzienki przy Szosie Warszawskiej. Tam, pod osłoną drzew wciągnął wysokie gumowe buty, specjalnymi duraluminiowymi łyżkami podniósł pokrywę i wśliznął się do studzienki.

Pierwsze wejście miało charakter rekonesansu. Stojąc do pół uda w lodowatej wodzie Olson zrobił w półmroku zdjęcia wnętrza studzienki aparatem z flashem na podczerwień. Następnie kolejno, kabel po kablu, zakładał na nie dwuczęściową obejmę i obwiązywał białą taśmą bawełnianą. Białą, żeby łatwiej było rozpoznać w mroku kabel i znaleźć taśmę jeśli upadnie. Zamocowaną obejmę podłączał do urządzenia nagrywającego i pobierał kilkuminutowe próbki transmisji. Kiedy skończył i nie zostawiając śladu spakował do plecaka cały swój dobytek, uchylił pokrywę i nie widząc nikogo w pobliżu wyszedł ze studzienki. Zasunął pokrywę, pod osłoną drzew zmienił długie gumiaki na trzewiki i szybko pomaszerował, znacznie krótszą drogą, do lasu, gdzie zostawił żonę i dzieci. Po drodze zmienił ubranie z sowieckiego na amerykańskie. Nikt go nie śledził, nikt nie obserwował rodziny. Pięciogodzinny rekonesans zakończył się pomyślnie.

Na podstawie pobranych przez Olsona próbek, w Fort Langley wytypowano kabel, na który założono „kołnierz” stałego podsłuchu. Od tego dnia, co pewien czas, z ambasady amerykańskiej wyjeżdżał samochód z dwoma funkcjonariuszami CIA pracującymi pod osłoną immunitetu dyplomatycznego. Chwilę później ruszały za nimi samochody obserwacji Siódmego Zarządu KGB. Amerykanie jechali bez pośpiechu na południe i dopiero po przejechaniu rzeki Moskwy, na przedmieściach, przyśpieszali zwiększając dystans dzielący ich od ogona. Za wygodnym zakrętem, kiedy nikli na moment z oczu obserwatorów, samochód gwałtownie hamował, pasażer wyskakiwał i chował się w krzakach, a kierowca podnosił zamontowanego w oparciu fotela manekina, który pozorował, że w samochodzie nadal jadą dwie osoby.

———

Całość w najnowszym numerze „Służb Specjalnych”.

Pokaż więcej Rafał Brzeski
Pokaż więcej w  Świat
Komentowanie zamknięte