Terroryzm to nieślubne dziecko demokracji.

Najczęściej stosowana definicja terroryzmu mówi, że jest to użycie, lub groźba użycia przemocy dla uzyskania celów politycznych. Niektórzy badacze zjawiska uważają, że ważny jest efekt, którym jest zastraszenie, a nie metody jego osiągania. W ostatnich latach rozwija się cyberterroryzm, np. ataki na systemy informatyczne państwa, dzięki którym, nie używając klasycznie pojmowanej siły, można uzyskać pożądany efekt psychologiczny. Terroryzm jest planowany z wyprzedzeniem i skierowany głównie przeciwko obiektom cywilnym. Akty terroru nie są wynikiem impulsu czy chwilowego niezadowolenia.

Oficjalnie wszystkie państwa potępiają terroryzm. Terroryści są źli, a stosowane przez nich metody nie do zaakceptowania. Jednak praktycznie każde państwo sięga po metody terrorystyczne, gdy uważa to za konieczne dla obrony swoich interesów. Większość najgroźniejszych organizacji oskarżanych w XX wieku o terroryzm korzystała ze wsparcia tajnych służb państw uznawanych za demokratyczne. Parafrazując Carla von Clausewitza, można powiedzieć, że terroryzm – tak jak wojna – jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami.

Walka z terroryzmem jest trudna, bo czy można walczyć z metodą uprawiania polityki? Praktycznie wszystkie państwa mające globalne interesy stosują na dużą skalę metody terrorystyczne dla ochrony swoich interesów zewnętrznych. Zabicie terrorystów nie spowoduje zniknięcia politycznych przyczyn problemu. Pojawią się ich naśladowcy: wszyscy ci, którzy nie mogą, lub nie potrafią zrealizować swoich politycznych celów innymi metodami.

Z tego krótkiego przeglądu można wyciągnąć wniosek, że jedynym globalnym graczem, który w polityce zagranicznej nie stosował dotychczas terroryzmu wydają się być Chiny. Dotyczy to wyłącznie polityki zagranicznej. W polityce wewnętrznej groźba użycia siły przez rządy państw wobec swoich obywateli jest stosowana od zawsze. Klasycznym przykładem jest wielki terror towarzyszący rewolucyjnym rządom od niepamiętnych czasów. Zmieniły się tylko środki techniczne. Podczas powstania w Wandei (1793 – 1800) rewolucyjny rząd Francji topił niechcianych obywateli na barkach (nazywano to masowe morderstwo technicznym terminem „deportacja pionowa”), podczas gdy w XX wieku niewygodnych obywateli wyrzucano w morze ze śmigłowców (Argentyna, Chile), żeby nie zostawiać śladów. Jak skuteczne są metody bezśladowego terroryzowania własnego społeczeństwa przy użyciu wyspecjalizowanych służb, widać na przykładzie działań junty generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Nawet najbardziej głośne morderstwa [księży Jerzego Popiełuszki (zamordowany w nieznanym terminie w nieznanym miejscu, przez nieznanych – wbrew wyrokowi – sprawców, pochowany 3 listopada 1984), Stefana Niedzielaka (zamordowany 20/21 stycznia 1989 r. w Warszawie), Stanisława Suchowolca (zamordowany 30 stycznia 1989 r. w Białymstoku), Sylwestra Zycha (zamordowany 11 lipca 1989 r. w Krynicy Morskiej), czy studenta Grzegorza Przemyka (śmiertelnie pobity przez funkcjonariuszy milicji na komendzie przy ul. Jezuickiej w Warszawie – „bijcie tak, żeby nie było śladów” – zmarł 14 maja 1983 r. w Warszawie), nie zostały faktycznie w ogóle wyjaśnione. Ale trudno się dziwić. Generałowie dysponowali wyjątkowo dobrze uplasowaną agenturą, która działa do dziś.

Co więcej, coraz bardziej jest widoczne, jak często tego typu taktyka jest wykorzystywana w kampaniach wyborczych. W Polsce również pojawiają się próby wykreowania przemocy, z czym mieliśmy do czynienia podczas marszów niepodległości 11 listopada. Ostatnim, bardzo charakterystycznym przykładem była kampania prezydencka w USA, gdzie na skutek wykrycia nagrań i informacji z e-maili Hillary Clinton, jej kontrkandydat, Donald Trump, oskarżył sztab wyborczy Hilary Clinton o próby inspirowania przemocy wśród jego zwolenników.

Rafał Przedmojski

————-

Całość w najnowszym numerze „Służb Specjalnych”.

Pokaż więcej Rafał Przedmojski
Pokaż więcej w  Świat
Komentowanie zamknięte