Przynajmniej pół tysiąca Polaków donosiło niemieckiej komunistycznej bezpiece. Duża część z nich jest dziś politykami, dziennikarzami, biznesmenami, a nawet sędziami.

Niemieckie haki

Jan Piński

Od kilkunastu lat w Polsce zadaje się pytanie kim jest agent STASI (policja polityczna komunistycznych Niemiec) o pseudonimie „Oskar”. Wiadomo, że był Polakiem, działał w opozycji na wybrzeżu. Szczegółowe dane są jednak utajnione. W plotkach o współpracy czołowych opozycjonistów z bezpieką wschodnich Niemiec (NRD) przewijają się nazwiska kilkunastu znanych osób, które dziś są znanymi politykami (większość w opozycji), dziennikarzami, biznesmenami, a nawet czynnymi sędziami. Część tych spraw była badana w latach 90. przez prokuratury (zarzut szpiegostwa), ale umorzono je bez występowania o pomoc prawną do Niemiec czy USA, które w 1990 r. przejęły dużą część archiwów STASI w operacji o kryptonimie Rosenwood. Dane polskich współpracowników STASI próbował przejąć nielegalnie od handlujących nimi otwarcie funkcjonariuszy STASI polski wywiad. Ale według naszych informacji chodziło nie tylko o agentów niemieckich, ale również wykaz osób, które – według STASI – pracowały w Polsce na rzecz bezpieki Związku Sowieckiego. Krzysztof Kozłowski, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nadzorujący służby cywilne (Urząd Ochrony Państwa, który powstał na miejsce Służby Bezpieczeństwa) zaakceptował w 1990 r. cenę kilkset tysięcy dolarów za dane Polaków. Zostaliśmy jednak przelicytowani. Dane Polaków (a także Niemców) hurtowo kupił amerykański wywiad CIA. O ile Niemcy otrzymali po długich negocjacjach zwrot plików w 2003 r., to Polska do tej pory – mimo, że tak Niemcy jak i USA są naszymi sojusznikami, nie dostała wiedzy, kto w czasach komunistycznych pracował dla wschodnioniemieckiej bezpieki. Te aktywa stanowią dziś element szantażu i nacisku. Jak dużego pokazuje przykład Angeli Merkel, która w 2008 r. (niedługo po zwycięstwie wyborczym Platformy Obwatelskiej) poleciła szefowej archiwów STASI Marianne Birthler zamknięcie „części polskiej”.

Najlepsi z najgroszych

Niemiecka STASI (Ministerium für Staatssicherheit, czyli Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego) była najgorszą z komunistycznych policji w dawnym bloku wschodnim. Nie chodziło bynajmniej tylko o metody działania, ale przede wszystkim o skalę działalności. Na początku lat 80. na 17 mln mieszkańców NRD było 91 tys. etatowych pracowników tej instytucji i około 190  tys. tajnych współpracowników. Czyli jeden pracownik lub współpracownik STASI przypadał na 60 obywateli. Dla porównaia w Związku Sowieckiem ten stosunek był 1 na 600, a w Polsce 1 na 1500 obywateli.

       STASI oficjalnie zacząła działać w Polsce we wrześniu 1980 r. pod szyldem Grupy Operacyjnej Warszawa. Pretekstem była społeczne niezadowolenie z rządów komunistów i daleko posunięta liberalizacja komunistycznych rządów zakończona wprowadzeniem stanu wojennego. Na swoje działania w Polsce STASI dostała zgodę władz PRL. Podpisano nawet stosowną umowę. Grupa miała przedstawicielstwa w Gdańsku, Szczecinie, Katowicach i we Wrocławiu. Nie trzeba mieć zdolności dedukcyjnych Sherlocka Holmesa, aby zauważyć, że STASI okopała się w regionach, które przed II wojną światową należały do Niemiec lub były przedmiotem sporu. Oficjalnie STASI, za zgodą władz polskich, zajmowała się badaniem „układu sił” w naszym kraju. Szacuje się, że przez tą dekadę pozyskała w Polsce około 500 źródeł. Teczki założono jednak kilku tysiącom Polaków i gromadzono o nich każdą dostępną wiedzę, przede wszystkim taką, która mogła być źródłem nacisku i ewentualnego werbunku. Wydając zgodę na działalność w Polsce władze komunistyczne miały określony cel. STASI nie werbowało Polaków jako komunistyczna tajna policja (otwarte działanie stosowano niezwykle rzadko). Wschodnioniemiecka bezpieka udawała u nas zagraniczne służby zainteresowane wspieraniem podziemia. Stąd też chętnych do takiej współpracy nie brakowało, nawet wśród ostrożnych liderów podziemia. O skuteczności STASI niech świadczą dane podane w 1999 roku ówczesnego szefa brytyjskiego MSW  Jacka Strawa, który poinformował Izbę Gmin, że MI5 (brytyjski kontrwywiad)  podejrzewa ok. 100 Brytyjczyków o to, iż byli agentami STASI.

Operacja „Różane drzewo”

W 1990 r. Amerykanie zagarnęli w wyniku supertajnej operacji ”Rosewood” wywiadu zagranicznego NRD, tzw. HVA. Podobno kupili je – w zależności od źródła, albo od dwóch wysokich oficerów Stasi albo od funkcjonariuszy sowieckiego KGB. Oba warianty są prawdopodobne, bo Moskwa, podobnie jak w wypadku Polski, dostała kopie wszystkich akt tajnych służb wschodnioniemieckiej bezpieki. Według Washington Post operacja Rosenwood była największym sukcesem amerykańskiego wywiadu w drugiej połwie XX wieku. Amerykanie przejęli dane 300 tys. osób oraz nazwiska, a nie tylko pseudonimy wschodnioniemieckich agentów działających w Zachodnich Niemczech. Gdy dane te w większości (bo nie wiadomo ile kupili w 1990 r.) Amerykanie wróciły do Niemiec, to sprawę spacyfikowano uznając iż nie ma dowodów na współpracę 90 proc. wymienionych na listach osób ze STASI. Formalnie akta nawet przekazano do zbioru publicznego. Faktycznie jednak udostępnienie akt dokonuje się zawsze na podstawie indywidualnych zgód. A te często nie są udzielane. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że szefami tych archiwów od lat są opozycyjni działacze wschodnioniemieccy (najpierw Joachim Gauck, potem Marianne Birthler). Proszę sobie wyobrazić jakby wyglądała polska lustracja, gdyby na czele IPN stanął np. Lech Wałęsa, albo dla odmiany,  mający nawet czystą kartotekę Adam Michnik. Doszło do tego, że niemieckie media np. tygodnik „Die Zeit” oficjalnie pytały „kto się boi akt Rosenholtz”? (niemieckie tłumaczenie nazywy amerykańskiej operacji). Dziennikarze „Die Zeit” wygrali nawet proces z urzędem o dostęp do niektórych akt.

       Minęło 30 lat od momentu, gdy Amerykanie przejęli „niemieckie haki” na Polaków, w większości osoby publiczne. Niemcy już po 9 latach uzyskali prawo wglądu w akta, a w końcu dostali pełną ich kopię. Nie ma żadnego powodu, dla którego USA, nasz sojusznik miałyby nie pokazać Polakom co zebrali Niemcy. Wydaje się, że przez lata kolejne polskie władze nie były zainteresowane otrzymaniem wiedzy, na temat tego co wiedzała wschodnioniemiecka bezpieka. Te archiwa mogą bowiem złamać znacznie więcej karier, niż zbiór zastrzeżony IPN. Na dodatek o ile w wypadku współpracy z polską komunistyczą bezpieką mamy do czynienia tylko z utratą dobrego imienia, to przekazywanie informacji wschodnioniemieckiej bezpiece było już czystym szpiegostwem. Trzeba mieć świadomość, że podobnie jak akta polskiej bezpieki, teczki STASI na Polaków są dziś minimum w Berlinie, Waszyngtonie i Moskwie. Dopóki nie trafią do Warszawy i nie zostaną opublikowane, trudno będzie mówić o suwerennej polskiej polityce.

Jan Piński

Pokaż więcej Jan Piński
Pokaż więcej w  Historia

Zobacz też

Giertych: Conspiracy against Ukraine. Kaczynski, Orban, Putin – Injustice League

The following text by the former deputy prime minister of Poland and a well-known lawyer e…