Wojny na Bliskim Wschodzie trwają od czasu najazdu USA na Irak Saddama Husseina w 2003 r. Usunięcie dyktatora pod fałszywym pretekstem iż ukrywał broń masowej zagłady było częścią szerszego planu, którego skutki można dziś oglądać w Syrii, Iraku i tego co zostało z Libii. Były głównodowodzący siłami NATO (w latach 1997-2000), gen. Wesley Clark w jednym z wywiadów ujawił, że decyzję o wojnie na Bliskim Wschodzie w USA podjęto tuż po 11 września. „Irak, potem Syria, Liban, Libia, Somalia, Sudan i na koniec Iran” – opowiadał o liście, z którą go zaznajomiono. Clark starał się tłumaczyć te działania bezsilnością USA po ataku. Państwo, które ma najsilniejszą armię na świecie, ale specjalnie nie wie co zrobić z atakującymi terrorystami. „Jak masz pod ręką tylko młotek, to wszystko wygląda dla ciebie jak gwóźdź” – ironizował Clark, przytomnie dodając jednak, że gdyby nie było na tych terenach ropy, to pies z kulawą nogą nie przejmowałby się nimi.

Na politycznej szachownicy Bliskiego Wschodu Rosjanie pojawili się otwarcie już na początku wojny w Syrii w 2011 r. wspierając broniący się przed słabnącym ISIS (Państwem) Islamskim reżym syryjskiego dyktatora Baszszara al-Asada. Pojawiła się rosyjska broń i instruktorzy wojskowi, którzy szkolą w jej obsłudze żołnierzy dyktatora. Jednocześnie ze wzrostem rosyjskiej aktywności w regionie zintensyfikował się problem uchodźców najeżdżających granice Unii Europejskiej. Dezintegracja krajów UE stała się faktem, oprócz wzajemnych niesnasek i oskarżeń o brak humanitaryzmu doszły całkiem realne koszty utrzymywania uchodźców. Rzymianie mawiali, is fecie cui prodest – ten uczynił, komu to przyniosło korzyść – w sieci tajnych służb i sekretnych akcji trudno znaleźć 100 proc. dowody, niewątpliwie kryzys z uchodźcami uderza w UE i podstawy jej istnienia jako wspólnego organizmu politycznego najmocniej od lat. Trudno sobie wyobrazić, że skłócone państwa UE po tym jak wzięły się za łby w sprawie uchodźców nagle bez problemu wypracują wspólną, skuteczną, politykę wobec agresywnych planów Rosji. Poszlaki to nie wszystko. W tamtych rejonach rozpoczęło działalność około 30 rosyjskich „specjalsów”. Handlują bronią, narkotykami i ludźmi. Operacja nie dość, że przynosi profity polityczne, to jeszcze sama się finansuje i dostarcza nadwyżek gotówki.

Pretekst do grabieży

Autor kultowych powieści szpiegowskich John le Carre (właściwie David John Moore Cornwell) w artykule w londyńskim „Times” tuż przed inwazją USA na Irak w 2003 r. wskazywał na faktyczne cele amerykańskiej polityki w tym regionie, które dyktowane są przez interesy firm naftowych, a także Izraela. Le Carre to nie dyletant, ale były oficer brytyjskich tajnych służb (wywiadu i kontrwywiadu MI 5 i MI 6) i wykładowca akademicki. Konkluzja jego tekstu była taka, że atak Irak i grabież tamtejszych pól naftowych była przygotowywana znacznie wcześniej niż atak Osamy bin Ladena na USA. Dodajmy, z którym Saddam Hussein i jego reżim nie miał nic wspólnego.

Obecny kryzys jest pochodną amerykańskich działań w szerzeniu tzw. „arabskiej wiosny” w 2011 r. Czyli rzekomo oddolnych buntów niezadowolonej z dyktatorskich rządów ludności. USA wzięły czynny i aktywny udział w demontażu Libii rządzonej twardą ręką przez Muammara Kadafiego. USA wsparły tamtejszych rebeliantów zarówno tajnymi akcjami CIA, jak i otwarcie przez naloty zarządzone przez prezydenta USA Barracka Obamę. Nikt nie informował opinii publicznej, że spora część libijskich „partyzantów” walczących z reżimem Kaadafiego, to żołnierze Al –Kaidy, którzy walczyli z USA w Iraku. Mówiąc językiem młodzieżowym zlikwidowane niedawno Państwo Islamskie (ISIS), było zwyczajnie Al-Kaida iracka po rebrandingu. Zanim rozpoczęto szerzenie demokracji w Libii, kraj ten miał (dane z 2010 r.) najwyższy poziom życia obywateli w całej Afryce. Zresztą już po upadku reżymu Kaadafiego USA szkoliły rebeliantów, którzy mieli obalić syryjskiego dyktatora. Według niemieckiego tygodnika szkolenia takie odbywały się w Jordanii i dotyczyło korzystania z broni przeciwpancernej. Szkolono członków Wolnej Armii Syryjskiej, ale zsumowanie tych działań pokazuje, że to USA odpowiadają przede wszystkim za zdestabilizowanie całego regionu.

Właśnie splądrowane arsenały Kaadafiego posłużyły do zbudowania militarnej potęgi Państwa Islamskiego, co ciekawe do Syrii, jak wiele na to wskazuje, trafiły one przez terytorium Turcji. W kwietniu 2014 r. Seymur Hersh, amerykański dziennikarz śledczy, laureat nagrody Pulitzera ujawnił, że zawarte zostało tajne porozumienie między CIA, syryjskimi rebeliantami i Turcją w sprawie stworzenia „szczurzej ścieżki”, którą przerzucano libijską broń do Syrii. Operację finansowały Turcja, Arabia Saudyjska i Katar.

USA formalnie twierdziły, że nie miały z operacją nic wspólnego. Problem zaczął się gdy prawda o tym, że większość rebeliantów to islamscy terroryści zaczęła się przebijać Amerykanie zaczęli mieć problemy wizerunkowe. Tym bardziej, że informacja do kogo trafia naprawdę broń pojawiały się w mainstreamowych amerykańskich mediach od 2012 r. W 2013 r. była bardzo ciekawa prowokacja mająca na celu uzyskanie społecznej akceptacji (nawet presji) na interwencję militarną w Syrii. Rebelianci oskarżyli dyktatora o użycie broni chemicznej przeciwko cywilom. Kompletny brak sensu tej operacji, a także ścieg szyty grubymi nićmi sprawił, że o sprawie użycia broni chemicznej zapomniano. Ktoś jej jednak użył, a trupy były prawdziwe.

W czerwcu 2014 r. wojska ISIS zajęły sporą część Iraku przy okazji przejmując zgromadzony tam sprzęt wojskowy. Amerykanie nie podjęli żadnych działań, aby temu zapobiec. Silny ISIS, który trzeba było w końcu spacyfikować był im na rękę.

Jest jeszcze jeden gracz, któremu cały ten bajzel jest na rękę. Izrael nie prowadzi obecnie oficjalnie żadnych oficjalnych akcji militarnych, ale nieprzyjazne mu państwa (Irak, Libia, Syria) kładą się jak domki z kart. Zresztą władze Izraela zrobiły wszystko co w ich mocy, aby rozszerzyć ten bajzel również o Iran, którego oskarżają o pracę nad własnym arsenałem atomowym. Na razie USA sprawiają jednak wrażenie, że nie zamierzają decydować się na kolejną wojnę. Izraelski premier Benjamin Netanjahu nie pozostawia jednak wątpliwości, że Izrael nie pozwoli na wyprodukowanie przez Iran bomby atomowej. To wszystko jest częścią budowania nowego ładu na Bliskim Wschodzie. Nie chodzi tutaj o szerzenie praw człowieka i wolności obywatelskich (jakoś ich brak w Arabii Saudyjskiej, nie przeszkadza USA gwarantować istnienia tego reżymu), ale o wymianę „cudzych” dyktatorów na własnych, ewentualnie na zdestabilizowaniu regionu i uniemożliwienie mu w jakiejkolwiek sensownej perspektywie czasowej konkurowanie z bogatymi państwami Zachodu.

Aktywna gra rozpoczęta

Chociaż od lat Rosjanie oficjalnie wspierali rządy prezydenta Syrii Baszara Al-Asada, to pod koniec 2014 r. ich udział w całej bliskowschodniej awanturze stał się coraz wyraźniejszy. Właśnie oficjalne pojawienie się Rosjan zbiegło się z wybuchem kryzysu z uchodźcami szturmujący. Putin upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu: zablokował amerykańskie plany na terytorium Syrii, a także narobił kłopotów skonfliktowanej z nim z powodu Ukrainy Unii Europejskiej. Uchodźcy, którzy dokonali najazdu na Unię Europejską nie mają wiele wspólnego z wojną w Syrii (90 proc. z nich niszczy swoje dokumenty i są ku temu powody). Raczej z ogólną katastrofą humanitarną całego regionu wywołaną toczoną od kilkunastu lat wojną. Na przykład 90 proc. osób przybywających do Włoch to właśnie Libijczycy. Amerykanie obalili Saddama Husseina i Kaadafiego, ale zostawili bajzel, w którym państwa (lepsze, gorsze, ale działające) zostały zastąpione przez bandytów działających według prawa dżungli. A ci wprowadzili tam kalifaty rządzący się surowymi prawami szariatu. O ile amerykańskie koncerny naftowe miały przez lata korzyści z okupacji Iraku, to specjalnie niewiadomo co takiego dostały państwa europejskie za popieranie tej awantury. Wiadomo tylko tyle, że efektem wprowadzania demokracji na bliskim wschodzie „made in USA” jest katastrofa humanitarna, miliony ludzi pozbawionych pracy i elementarnych warunków do życia i postępująca dezintegracja Unii Europejskiej.

W ciągu 6 lat profesjonalnie zbudowano sieć kanałów przerzutu ludzi do UE. Kanał ten nie tylko dostarczył kłopotu politykom unijnym, ale także pieniędzy organizatorom procederu. Za wejście do łódek lub pontonów płynących do Europy płaci się dziś od kilku do kilkunastu tysięcy euro od osoby. Na wyjazdy zrzucają się całe klany rodzinne i przede wszystkim pchają młodych mężczyzn, którzy mają później ściągnąć do siebie rodziny. Dodatkowo szlaki te są wykorzystywane do przerzucania narkotyków do Europy, a także – chociaż to w mniejszych ilościach – broni. Na procederze korzysta Rosja, ale także Turcja, która dostaje z  UE pieniądze na uszczelnianie swoich granic.

Przyjęcie milionów uchodźców przez UE nie rozwiąże żadnych problemów. Stworzy tylko zarzewie konfliktu na przyszłe lata, gdy ludność ta zacznie domagać się prawa do promocji swojej kultury w UE.

Strumień ludzki jest na Bliskim Wschodzie jest niewyczerpany. Jedyny sposób na powrót do względnej normalności to stworzenie warunków, to powrotu do rządów podobnych do tych, które USA obaliło.

Jan Piński

Pokaż więcej Jan Piński
Pokaż więcej w  Świat

Zobacz też

Giertych: Conspiracy against Ukraine. Kaczynski, Orban, Putin – Injustice League

The following text by the former deputy prime minister of Poland and a well-known lawyer e…