Dr Leszek Pietrzak: WSI szpiegowały Polaków, a nie wrogów Polski.

Z dr. Leszkiem Pietrzakiem, byłym weryfikatorem Wojskowych Służb Informacyjnych, rozmawia Jan Piński.

Jan Piński: Wojskowe Służby Informacyjne były profesjonalnymi służbami, które zniszczyli szaleńcy, czy też sowiecką agenturą, którą należało zniszczyć? A może jeszcze czymś innym?

Leszek Pietrzak: Obie tezy nie zawsze mogą się wykluczać w wypadku tych służb. Nawet w profesjonalnych służbach może zostać ulokowana sowiecka agentura. Ale WSI były dalekie od profesjonalizmu. Czasami było nawet tak, że WSI nie były w stanie profesjonalnie działać. Bo jak nazwać sytuację, gdy zabezpieczeniem kontrwywiadowczym polskich żołnierzy w Afganistanie zajmowały się prywatne osoby, które sprzedawały WSI nieaktualne informacje o sytuacji w tym kraju. Zazwyczaj przepisywane z zachodnich gazet, a WSI przez wiele miesięcy ich nie weryfikowały. Co do agenturalności sowieckiej, to był to największy problem WSI. Sięgał swoimi korzeniami czasów Układu Warszawskiego. Otóż, kadry WSI wywodziły się z Wojskowej Służby Wewnętrznej (kontrwywiad) i Zarządu II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego (wywiad). Znaczna ich część była na szkoleniach w Związku Sowieckim, gdzie sowieckie GRU i KGB prowadziło proces werbunkowy. Trudno jest określić, jak duża część szkolonych w Związku Sowieckim oficerów WSW i Zarządu II została zwerbowana przez Sowietów. Ale nie były to wcale jednostkowe przypadki. Jednak o wiele ważniejsze było to, gdzie ci zwerbowani znaleźli się później. Otóż w jednym z przypadków, który dokładnie przestudiowałem jako weryfikator tej służby, zwerbowany oficer został szefem WSI, a potem, gdy przestał nim być, został przedstawicielem polskiego wywiadu wojskowego przy NATO. Można zakładać, że dzięki takiemu usytuowaniu był dla GRU na wagę złota. Mógł dostarczać Rosjanom bardzo cennych informacji. W każdym razie w WSI była kilkusetosobowa grupa absolwentów sowieckich uczelni. Z kontrwywiadowczego punktu widzenia była to grupa podwyższonego ryzyka. Jeszcze w końcu lat 90. było ich około 150 i to na kierowniczych stanowiskach. Takiego ustalenia dokonano w ramach procedury „Gwiazda”, którą prowadziło WSI. Została ona wstrzymana w pewnym momencie. W mojej ocenie, nastąpiło to na skutek sugestii ówczesnego ministra obrony, Bronisława Komorowskiego, który przekazał ją szefowi WSI. O tym, że WSI były służbą zinfiltrowaną przez rosyjskie GRU i SWR (Służba Wywiadu Zewnętrznego) świadczy nie tylko wstrzymanie prowadzenia procedury „Gwiazda”, ale także to, że służba ta nie prowadziła kompleksowych działań kontrwywiadowczych na kierunku rosyjskim, który powinien być dla niej najważniejszy. Jest jasne, że był to skutek działania rosyjskiej agentury w WSI, pozyskanej jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. A więc teza, że WSI były sowiecką służbą, ma mocne podstawy.

Dlaczego dwaj kolejni prezydenci z PiS – Lech Kaczyński i Andrzej Duda – nie ujawnili aneksu do raportu WSI?

Na los aneksu do raportu z weryfikacji WSI niewątpliwie wpływ miało to, co się wydarzyło po ujawnieniu tego raportu. Jak pamiętamy, wielu z tych, których nazwiska znalazły się w raporcie z weryfikacji WSI pozwało Ministerstwo Obrony Narodowej o naruszenie ich dóbr osobistych. MON, już po tym, jak władzę przejęła koalicja PO–PSL, zaczęło prezentować stanowisko ugodowe. Skutkiem tego były zasądzane przez nasze sądy odszkodowania, które MON miało im wypłacić. Gdy w październiku 2007 r. w ręce prezydenta Lecha Kaczyńskiego trafił aneks do tego raportu, zajęli się nim prezydenccy prawnicy, w tym obecny prezydent Andrzej Duda. To oni odradzili prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu ujawnienie aneksu, gdyż, jak argumentowali, naraziło by go to na procesy ze strony tych, których nazwiska się tam znalazły. Prezydent Lech Kaczyński z tego powodu nie zdecydował się na jego publikację, pomimo że takie rozwiązanie rekomendował mu były szef Komisji Weryfikacyjnej, Antoni Macierewicz. Prezydenccy prawnicy analizowali również, czy aneks można bez konsekwencji opublikować po anonimizacji nazwisk osób w nim występujących. Ale, jak zauważyli, i przy takim rozwiązaniu nie obyłoby się bez konsekwencji prawnych. Następca Lecha Kaczyńskiego, Bronisław Komorowski zapoznawał się z aneksem już po południu 10 kwietnia 2010 r., kiedy cała Polska pogrążyła się w żałobie.Nie mogło dziwić, że Komorowski od razu postanowił „dorwać się” do ściśle tajnego aneksu w sejfie prezydenta. Podejmował przecież wcześniej działania, aby dowiedzieć się, co jest w aneksie na jego temat. Gdy już posiadł tę wiedzę, ponownie schował aneks do prezydenckiego sejfu. Nawet nie udostępnił go Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie, która, jak pamiętamy, prowadziła śledztwo w sprawie tzw. afery aneksowej. Leżał tam do czasów, gdy miejsce Komorowskiego zajął Andrzej Duda. Znał on aneks jeszcze z czasów pracy dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Miał też już swój pogląd na temat jego publikacji i postanowił się go trzymać. I tak jest do dnia dzisiejszego. Problem w tym, że publikacja aneksu do raportu z weryfikacji WSI dzisiaj nie miałaby już takiej siły rażenia, jak w czasach prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wtedy mogłaby przeszkodzić Komorowskiemu i wielu innym politykom w karierze. Dzisiaj najprawdopodobniej publikacja aneksu takiego skutku by już nie przyniosła. Nie sądzę, aby obecny prezydent zdecydował się kiedykolwiek na publikację aneksu, skoro do tej pory tego nie zrobił. Aneks pozostanie zatem dalej okryty tajemnicą.

Byli szefowie WSI i oficerowie zarzucają likwidatorom WSI, że publikując wyniki swoich prac w raporcie ujawnili agenturę i część ludzi zapłaciła za to życiem. Ile w tym prawdy?

Nie znam żadnego wypadku, który mówiłby o tym, że skutkiem publikacji raportu z weryfikacji WSI była czyjaś śmierć. To są informacje nieprawdziwe, kolportowane przez środowisko WSI, a zwłaszcza jej byłego szefa gen. Marka Dukaczewskiego. Powtarzają je również niektórzy dziennikarze „zaprzyjaźnieni” w przeszłości z WSI. Skutkiem tego jest, że część osób, do których dotarły takie informacje, w nie uwierzyła. To przykład dość prymitywnej dezinformacji. Dlatego nie może ona przynieść takiego efektu, jakiego sobie życzyli ci, którzy ją uprawiali. To trochę przypomina sytuację, do jakiej doszło w Czechach w latach 90. Prezydent Waclaw Havel udzielił wtedy wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Stwierdził w nim m.in., że opublikowanie przez jeden z czeskich dzienników listy współpracowników czeskiej bezpieki spowodowało wiele przypadków samobójstw dzieci, których rodzice się na niej znaleźli. Potem, gdy nie potrafił przytoczyć konkretnego takiego przypadku, jego dawny kolega z opozycji (Petr Cibulka) nazwał go „świnią” i „gównem”. Podobnie należy skwitować medialne wypowiedzi gen. Dukaczewskiego, wskazujące na to, że skutkiem raportu i całej pracy Komisji Weryfikacyjnej miała być śmierć ludzi, którzy pracowali dla WSI. Nic takiego się nie wydarzyło.

WSI miały legendę skutecznych i wpływowych służb, jak zatem stało się, że zostały zlikwidowane?

To nie była skuteczność o jakiej powinniśmy mówić w wypadku służb specjalnych. Najbardziej wiarygodnym miernikiem skuteczności służb specjalnych każdego państwa jest ilość złapanych agentów obcych służb oraz ilość agentów ulokowanych strukturach wroga. Przy takim rozumieniu skuteczności, WSI nie były skuteczną służbą. WSI miały swoje wpływy w Polsce i to całkiem spore. Miały agenturę w mediach, biznesie, bankach, na uczelniach, w kościele i w dziesiątkach innych środowisk. Agentura ta często została przejęta przez WSI po ich poprzedniczkach. Tak naprawdę WSI służyły realizacji ich własnych interesów. Nie należy mylić tych interesów z dobrem polskiego państwa. WSI zostały rozwiązane, bo stwierdzono, że oficerowie tej służby nagminnie biorą udział w przestępstwach. Kluczowym momentem, który przeważył o podjęciu decyzji o rozwiązaniu WSI i powołaniu nowych służb wojskowych, była afera PKN Orlen z 2004 r., która ujawniła, że WSI współdziałały z mafią paliwową i były strażnikiem interesów paliwowych Rosji w Polsce. Powołana wówczas Sejmowa Komisja Śledcza ds. PKN Orlen, ujawniła wiele faktów, które na to wskazywały. To wówczas nieformalnie zdecydowano, że WSI trzeba rozwiązać. Ale patologii na swoim koncie WSI miały znacznie więcej: bezprawne wpływanie na media, blokowanie lustracji i używanie zdobytej wiedzy do utrącania niewygodnych osób, współpraca z przestępcami itp. To wszystko złożyło się na polityczny consensus w sprawie konieczności rozwiązania WSI. Wyrazem tego było później głosowanie w Sejmie. 24 maja 2006 r. posłowie PiS, Samoobrony, LPR i PO poparli ustawę o likwidacji WSI, w miejsce których powołane zostały wówczas dwie nowe służby: Służba Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) oraz Służba Wywiadu Wojskowego (SWW). Oprócz postkomunistów tylko Bronisław Komorowski był temu przeciwny.

Jeżeli wierzyć publikacjom medialnym, to agentów WSI wśród dziennikarzy było 117, a ujawniono zaledwie kilku. Dlaczego tylko tyle i skąd taki, a nie inny dobór?

To ustalenia dziennikarzy. Ale rzeczywiście WSI miały spore wpływy w mediach. Spora część agentów WSI w mediach została pozyskana do współpracy jeszcze w czasach PRL. Wystarczyło wówczas zagrozić komuś, że starci pracę, albo obiecać, że dostanie przydział na mieszkanie i zazwyczaj godził się na współpracę. Wiele z tych osób po roku 1989 zrobiło karierę w mediach. Ujawniony przez media przypadek szychy z TVN Milana Suboticia potwierdza tę teorię. Całkiem sporo dziennikarzy zostało zwerbowanych przez WSI w latach 90. Zazwyczaj było to na tzw. „przynętę”, czyli dziennikarz najpierw dostawał jakieś informacje od służby, a po jakimś czasie było odwrotnie, to on dostarczał służbie informacje. Kończyło się tak, że jego medialne publikacje zawsze musiały być uzgodnione z WSI. Ale zdarzało się, że WSI werbowały dziennikarzy także na inne sposoby. Używano ich do różnych operacji, czasami były one wymierzone w organy państwa, jego instytucje, ale także w niewygodne dla tej służby osoby. Przypominam sobie historię pewnej dziennikarki. Zawsze dostawała od WSI określone materiały, a potem robiła na ich bazie głośne publikacje, zgodnie z dyrektywami WSI. Otrzymała za nie wiele prestiżowych dziennikarskich nagród. Miała potem swoje „zasługi” w oczernianiu Komisji Weryfikacyjnej i mnie osobiście. Koledzy dziennikarze, doceniając źródła jej publikacji nadali jej uroczę ksywę „Ania z Zielonego Wzgórza”. Dzisiaj pracuje w państwowej instytucji na jakimś podrzędnym stanowisku. To trochę tak, jakby Carl Bernstein, który za ujawnienie afery Watergate otrzymał wiele nagród, poszedł do pracy w jednym z amerykańskich urzędów jako jego szeregowy pracownik. Inną osobą, która utkwiła mi w pamięci, był pewien dziennikarz jednego z tygodników, który na polecenie WSI napisał tekst pomawiający o korupcję pewnego prokuratora, który prowadził śledztwo w sprawie mafii paliwowej i naruszył interesy WSI. Na bazie tego artykułu wszczęte zostało śledztwo w tej sprawie, a ten prokurator przez następne kilka lat musiał się tłumaczyć. To było obrzydliwe działanie. Potem zdarzyło się tak, że jechałem z nim jedną windą w prokuraturze, patrzyliśmy na siebie, tyle że ja sam byłem wówczas w sytuacji, w jakiej on był wcześniej, gdy dziennikarz związany z WSI pomówił go o korupcję.

Dziennikarze chętnie podejmowali współpracę z WSI. Nie mieli przy tym żadnych skrupułów. Bardzo często widzę dziś dziennikarzy, o których wiem, że „wysługiwali” się WSI. Zapewne dzisiaj do wielu z nich nadal przychodzą ich dawni opiekunowie z WSI. Te więzy przecież się nie urwały wraz z rozwiązaniem WSI.

Jakie szkody WSI wyrządziły Polsce po 1989 r.? Dlaczego sojusznicy z NATO nie protestowali?

WSI są odpowiedzialne za istnienie w III RP przestępczości zorganizowanej. Jak pamiętamy, na początku lat 90. Polskę paraliżowały grupy przestępcze, spośród których pruszkowska i wołomińska były najbardziej znane. Nasze organy ścigania nie radziły sobie z nimi. Dochodziło nawet do takich sytuacji, że gdy policja prowadziła operację przeciwko którejś z nich, jej członkowie w tym czasie chronili się na terenie jednostek wojskowych. Były w nich magazyny zdobytych łupów – alkoholu, papierosów i innych towarów, które potem były upłynniane. Mafijne grupy przestępcze kupowały również od wojska broń i amunicję. Nie byłoby to możliwe bez zgody WSI, które przecież odpowiadały za ochronę kontrwywiadowczą jednostek wojskowych. WSI były także współtwórcą mafii paliwowej w Polsce, parabanków, trefnych fundacji, z których Fundacja Pro Civili stała się już legendą. WSI okradały polskie państwo jak mogły. Wystarczy wspomnieć o działalności Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ), który był kontrolowany przez ludzi z Oddziału „Y” – najbardziej zakonspirowanej struktury wywiadu WSI. Spora część pieniędzy FOZZ została ukradziona przez ludzi WSI. Jak duża, tego nawet nikt nie oszacował. WSI zresztą prowadziły wiele innych tajnych operacji, w ramach których wyprowadzane były pieniądze na prywatne konta. WSI przez lata okradały także polskich przedsiębiorców. Tak było np. w branży obrotu specjalnego, którego miały przecież pilnować. Jeden z przesłuchiwanych przez Komisję Weryfikacyjną, który miał w tej branży swoją firmę przyznał, że najpierw WSI zabierały mu 20 proc., potem 40 proc. a potem zażądały 80 proc. z zysku jaki miała jego firma. Jak powiedział, gdyby się nie zgodził, jego firma natychmiast by wypadła z rynku. Zresztą WSI nie tylko kradły cudzą kasę, ale także dopuszczały się malwersacji własnej. Nikt nie mógł tego sprawdzić, bo wszystko było okryte tajemnicą.

WSI szkodziły Polsce także na arenie międzynarodowej. Zachodnie służby wiele razy zarzucały im współpracę z rosyjskimi służbami. Kiedyś wezwano attaché wojskowego w Paryżu, który był pułkownikiem zarządu II WSI (wywiadu) i zażądano, aby strona polska zaprzestała prowadzenia działań wspierających rosyjski wywiad. Wiemy o tym z notatki sporządzonej przez tego oficera. Okazało się, że WSI użyczały GRU swojej agentury, jaką miały na terenie Francji. Zdarzało się również wiele razy tak, że oficerowie WSI z polskich ataszatów w zachodnich krajach byli z nich wydalani, albo zachodnie służby domagały się ich wydalenia. Tak było m.in. w wypadku Kanady i USA. Na Zachodzie dobrze wiedziano, że WSI mają silne związki z Rosjanami, co powodowało, że zaufanie do Polski było tam ograniczone. W gruncie rzeczy WSI hamowały drogę Polski do NATO. Nawet gdy zostaliśmy już jego członkiem, było to nadal ograniczone zaufanie. Obawiano się, że dzięki agentom w polskich służbach, Rosjanie będą chcieli infiltrować gremia kierownicze w NATO. Zachodnie państwa długo też nie chciały sprzedawać Polsce nowoczesnego uzbrojenia, bo obawiały się że jego tajemnice szybko mogą poznać Rosjanie. A przecież to WSI odpowiadały za to, aby Rosjanie nie poznali tych tajemnic.

Gdy ukazał się Raport z Weryfikacji WSI padały na Zachodzie głosy, że dobrze że pokazaliśmy w nim sowieckie wpływy w WSI, publikując listę absolwentów szkół GRU i KGB.

Oficerowie WSI, którzy wyjeżdżali za granicę, wielokrotnie też kompromitowali nasz kraj swoim zachowaniem. Pamiętam taką sytuację, która wydarzyła się w byłej Jugosławii w latach 90., kiedy Amerykanie wyrzucili ze swojego śmigłowca pijanego oficera kontrwywiadu WSI, który miał wziąć udział w jakiejś misji rozpoznawczej i zaczął się z nimi awanturować. Potem napisali pismo w tej sprawie do polskiego dowódcy kontyngentu. To była kompromitacja. Takich sytuacji było naprawdę wiele. Nie wystawiały one nam dobrego świadectwa wśród zachodnich sojuszników. Dla Amerykanów, oficer kontrwywiadu, który notorycznie nadużywa alkoholu nie nadaje się do żadnej służby, tylko do leczenia.

Największa wpadka WSI?

Było ich wiele. Można dyskutować, która z nich była największa. Dla wielu moich kolegów z Komisji Weryfikacyjnej największą wpadką WSI był ich udział w inwigilacji partii centroprawicowych w latach 90., a zwłaszcza po upadku rządu Jana Olszewskiego. Ale ja nie nazwałbym tego wpadką. WSI nie robiły by tego, nie mając przyzwolenia ze strony ówczesnego prezydenta RP, Lecha Wałęsy. On wiedział, że WSI zajmują się Jarosławem Kaczyńskim i innymi politykami ówczesnej centroprawicy. To było zresztą bardzo głębokie rozpracowanie, w ramach którego prowadzono kilkanaście spraw operacyjnych, w których WSI korzystały z całego potencjału, jaki miały. Największą wpadką WSI według mnie, była sprawa osłony kontrwywiadowczej dla polskich żołnierzy, którzy pojechali na misję do Afganistanu. WSI, jak już wspomniałem, powierzyła wykonanie tego zadania kompletnie niewiarygodnym osobom. Niektóre z nich były spoza służby i miały bogatą kartotekę kryminalną. Sprzedawały WSI nieaktualne informacje o sytuacji w Afganistanie, zazwyczaj przepisując je z zachodnich gazet. WSI przez wiele miesięcy ich nie weryfikowały, powielając je i rekomendując jako pochodzące z bardzo wiarygodnych źródeł. To niewątpliwie naraziło polskich żołnierzy w Afganistanie na dodatkowe niebezpieczeństwo. Sam fakt, że do czegoś takiego doszło, był dla WSI kompromitujący. Nie mówię już o tym, że za te informacje WSI zapłaciły ogromne pieniądze. Byliśmy już wówczas członkiem NATO i oczekiwano od nas profesjonalizmu, także w aspekcie wojskowych służb specjalnych.

Największy przewał?

To jest również kwestia dyskusyjna i wiąże się z kryteriami jakie zastosujemy, mówiąc o takim przewale. Jeśli przyjmiemy, że jego wielkość wiąże się z wielkością środków finansowych, jakie „wyparowały”, to na pewno jednym z największych przewałów WSI była sprawa działalności wspomnianej już przez nas Fundacji Pro Civili, za pośrednictwem której z Budżetu Wojskowej Akademii Technicznej (WAT) „wytransferowano” co najmniej 400 mln złotych. Tę fundację założył oficer kontrwywiadu WSI odpowiadający za osłonę kontrwywiadowczą Wojskowej Akademii Technicznej. Ale to nie była działalność jednego oficera WSI. W przestępczym mechanizmie Pro Civili uczestniczyło wiele osób i wiele podmiotów. Jego ofiarami była nie tylko WAT i inne jednostki naszego resortu obrony, ale także wiele instytucji państwowych. Nikt nie oszacował wszystkich strat jakie spowodowała działalność Pro Civili. Nie zrobiła tego również prokuratura, która zajmowała się sprawą Pro Civili. Nie wiem, czy jeszcze większym przewałem WSI nie była sprawa FOZZ, z kasy którego wyparowało przecież 1,5 biliona złotych (kwota przed denominacją). A całość nadzorował Grzegorz Żemek, który był przecież agentem Zarządu II WSI. Również znaczącą pod względem finansowym była afera związana z przejmowaniem przez WSI spadków po obywatelach na Zachodzie, której skali nie jesteśmy w stanie nawet oszacować. Mogła ona oscylować w granicach dziesiątek milionów dolarów. Nie wiemy gdzie podziały się te środki.

Jaka była pozycja kobiet w służbach wojskowych?

Kobiety odgrywały ważną rolę w WSI. Głównie za sprawą skandali obyczajowych, do jakich dochodziło w tej służbie z ich powodu i z ich udziałem. Dochodziło do nich zarówno w kraju jak i za granicą. Brylował w nich oddział krakowskiego kontrwywiadu WSI, którego szef, pułkownik W. był w tym aspekcie nienasycony. Miał do dyspozycji kilka lokali w centrum miasta, do których sprowadzał swoje „zdobycze”. Sława tych lokali konspiracyjnych po jakimś czasie stała się tak wielka, że znały je wszystkie krakowskie prostytutki, a niektóre z nich miały nawet do nich klucze. Pułkownik miał też do swojej dyspozycji wiele innych lokali konspiracyjnych, usytuowanych w atrakcyjnych miejscowościach wypoczynkowych. Największy rozgłos przyniosła temu pułkownikowi historia, gdy jadąc z podwładnym oficerem, jako kierowcą i jego żoną, chciał dać upust swoim żądzom i skonsumować związek z żoną kierowcy w trakcie jazdy. Incydenty z kobietami nader często miały miejsce podczas pobytu oficerów WSI na misjach zagranicznych. Jeden z takich incydentów, bardzo zresztą barwny, miał miejsce w 1996 r. w Bośni, w polskim Kontyngencie Wojskowym, który znalazł się tam w ramach sił KFOR. Jeden z oficerów WSI dotkliwie pobił jedną z pełniących tam służbę polskich żołnierek, gdy ta odrzuciła jego zaloty. Potem, chyba z rozpaczy, wypił większą ilość alkoholu i zasnął. Gdy powiadomiono Żandarmerię Wojskową o zaistniałym incydencie, żandarmeria postanowiła go aresztować. I aresztowała, tyle, że wraz z polowym łóżkiem, na którym spał. Następnego dnia okazało się, że aresztowała nie tego, co trzeba. Cała historia skończyła się jednak happy endem, bo pobita przez oficera WSI żołnierka odstąpiła od złożenia skargi, uznając, że całe zamieszanie było na tle czysto emocjonalnym i pod wpływem alkoholu. Po jakimś czasie problem zauważyło samo kierownictwo WSI i wydało w tym zakresie specjalną instrukcję. Obligowała ona oficerów WSI biorących udział w misjach zagranicznych do informowania o wszelkich kontaktach żołnierzy z „kobietami i zwierzętami”. Uwzględniała wcześniejsze doświadczenia WSI z misji zagranicznych z udziałem polskich żołnierzy, chociaż nie precyzowała o jakie gatunki zwierząt chodzi. Na swój sposób oddaje to jednak klimat panujący w WSI w aspekcie stosunków damsko – męskich.

Pokaż więcej Jan Piński
Pokaż więcej w  Kraj
Komentowanie zamknięte

Zobacz też

Szef MSWiA sypał przyjaciela bezpiece

Mariusz Kamiński stara się tworzyć wokół swojej osoby nimb zasłużonego opozycjonisty. Twar…